6 Poznań Maraton - 16.10.2005

W przeddzień maratonu wyjeżdżam samochodem do Miedzyzdrojów na pociąg do Poznania. Przedtem zdążyłem jeszcze zjeść "makaronowy obiad". Na stacji kupuję bilet ze zniżką, którą zafundował organizator maratonu. Kupuję jeszcze chleb i bułki, aby mieć co jeść. Wyjeżdżam o godzinie 14.40. Przechodzę cały pociąg, ale żadnego kolegi udającego się na maraton nie znalazłem. Przesiadka w Szczecin Dąbiu i już prosto do Poznania. Tutaj też staram znaleźć jakiegoś biegacza, ale bezskutecznie. W przedziale mogłem zapoznać się dokładnie z życiem żołnierzy służby zasadniczej (dwóch żołnierzy na przepustce jechało do domu). Do Poznania przyjechałem około godziny 19. Ponieważ w regulaminie była informacja, że bezpłatne przejazdy są przy okazaniu numeru startowego, więc nie posiadając go jeszcze, kupiłem bilet tramwajowy. Później dowiedziałem się, że większość biegaczy jeździ mimo to bezpłatnie. Musiałem przejść gdzieś z kilometr po trasie "5" nim dotarłem do przystanku. Bliższy przystanek był na wyciągnięcie ręki, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Wykupiłem bilet 20 minutowy, więc jadąc tramwajem co chwila spoglądałem na zegarek. Przy 20 minucie widzę Jezioro Malta, więc wysiadam. Muszę okrążyć jezioro i dostać się do biura zawodów. Nie wiedziałem ,że to tak daleko. Razem ze mną idzie jeszcze kilku biegaczy, których "sprowokowałem" swoim wyjściem. Wreszcie docieram do biura zawodów. Tutaj wpłata wpisowego, weryfikacja, odbór numeru startowego, zakup chipa. Otrzymuję torbę z koszulką i innymi suwenirami, do tego "piwo maratońskie". Trzeba teraz jechać na nocleg do hali "Arena". Po drodze do tramwaju zostawiam piwo na środku chodnika. Niech ktoś się poczęstuje. Ja piwa nie pijam. Piątką dojeżdżam w okolice hali i razem z kilkoma biegaczami docieram do celu gdzieś przed 22. Rozkładam rzeczy i idę na stołówkę zrobić sobie kolację. Herbata, bułki i chleb z masłem i miodem do syta - tak zawsze odżywiam się w przedzień każdego biegu. Koło północy idę spać. Wiedziałem, że raczej nie "zmrużę oka" i to okazało się prawdą. Rano wstaję o 6, robię śniadanie podobne do kolacji, tylko mniej obfite. Dlaczego tak wcześnie? Wina organizatorów. Ustalili, że odżywki można przekazywać do godziny 8.00, a takową chciałem przekazać. Później okazało się, że można to zrobić też w późniejszym czasie. Teraz trzeba czekać. Spotkałem kolegów ze Świnoujścia, którzy przyjechali wynajętym busem. Zabrałem się z nimi do jakiejś restauracji i tam można było czekać w lepszych warunkach. Gdy otworzono "targi" poszliśmy zobaczyć co tam oferują. Kupiłem u Jurka Skarżyńskiego książkę pt. "Bieg Maratoński", którą na moją prośbę zadedykował z życzeniami "połamania trójki". Godzina startu zbiżała się, więc poszedłem się przebierać. Pogoda była wielką niewiadomą. Trochę zimno! Założyłem jednak krótkie spodenki, grubszy T-shirt i na to jeszcze worek foliowy aby nie przemarznąć. Oddałem worek do szatni zorganizowanej wzorcowo i potruchałem na miejsce startu. Stanąłem razem z Tadkiem Skalskim z Polic. Okazało się, że stanowczo za daleko, ponieważ po starcie musieliśmy się "przebijać" do przodu. Uwaga do słabszych biegaczy. Nie stawajcie z przodu! To blokuje innych!

Godzina 10.00 - start. Powoli ruszamy do przodu. Denerwujemy się, że przed nami stanęli zawodnicy, którzy biegną gdzieś na wynik 4 - 5 godzin. Gdzieś po kilometrze można wreszcie swobodnie biec. Kolega biegnie do przodu, ja pozwalam dogonić się grupce biegnącej na czas 3 godziny. Znajdują tutaj się prowadzący, którzy mają przywiązane baloniki z tą informacją. Biegnę w tej grupie dość długi czas. 15 kilometr - 1.04.05 (netto - 1.03.48). Jak najczęściej piję tylko czystą wodę. Półmetek - gdzieś około 1.29 (punkty pomiaru czasu były wyznaczone niedokładnie). Na 26 kilometrze, na nielubianych przeze mnie brukach, odpadam z tej jeszce bardzo licznej grupy. Andrzej Burek ze Szczecina wyprzedza mnie i mówi, że jeszcze próbuje do nich dołaczyć. Na 30 kilometrze (o kilka kilometrów za późno) biorę Power Gel zapijając dużą ilością wody. Niestety na podanie odżywki muszę czekać kilkanaście sekund (punkty odżywcze zawsze były tutaj zorganizowane fatalnie). Czuję się dobrze. Wyprzedam coraz więcej zawodników. Na 39 kilometrze wyprzedziłem nawet Olka Borkowskiego ze Świnoujścia, z którym ostatnio przegrywałem. Wreszcie meta. Czas - 3.01.47 (czas netto - 3.01.30). Rekord życiowy! Medal na szyję i zasłużony odpoczynek.

Po prysznicu i ubraniu się szybko idę na tramwaj, ponieważ nie wiem dokładnie o której mam pociąg. Tłok w tramwaju, a ja czuję się coraz słabszy. Na szczęście dojechałem bez żadnych sensacji. Okazuje się, że pociąg jest za kilka godzin. Czekam cierpliwie. Widzę coraz więcej biegaczy. Przysiada się do mnie Czarek Kowalski ze Szczecina. Długo rozmawiamy o naszej pasji, jaką jest bieganie. Wreszcie pociąg. Niestety nie ma miejsc w przedziałach. Siadam na korytarzu na otwieranym krzesełku. Jakoś dojeżdżam do Szczecin Dąbia, gdzie mam przesiadkę. Tutaj godzina czekania. Przyglądam się miejscowym bezdomnym, którzy utworzyli tutaj swój mały świat. Dojeżdżam wreszcie do Miedzyzdrojów, skąd samochodem docieram do domu. Tutaj kolacja i dużo herbaty.

Podsumowując był to udany występ. Niestety było sporo błędów z mojej strony i ze strony organizatorów. Gdyby nie to, czas mógłby być trochę lepszy.

Napisał Jarek Kosoń