33 Maraton Dębno - 09.04.2006

Do tego maratonu przygotowywałem się solidnie. Pod koniec ubiegłego roku uzyskałem niezłą formę, co zaowocowało wynikiem 3.01.30 w maratonie w Poznaniu. Równocześnie poprawiłem szybkość i pobiłem rekord w teście Coopera (3410 m) i po drodze na 3 km (10.34). Od połowy listopada do końca grudnia udało mi się tę formę podtrzymać biegając luźno po 9 km co drugi dzień. Od stycznia zacząłem solidniejsze treningi. Co prawda wypadło tutaj 5 dni ze wględu na siarczyste mrozy (nie biegam zasadniczo gdy jest zimniej niż -5 stopni), ale początek został zrobiony. W lutym to już 360 km, gdzie nie miałem ani jednego dnia przerwy, w marcu - 445 km, z jednym dniem przerwy. Biegałem jednego dnia krótszy dystans (zazwyczaj 9 - 11 km), drugiego dnia dłuższy (15 - 33 km). W trzecim tygodniu przed maratonem przebiegłem 120 km (start w zawodach w półmaratonie), w drugim - 130 km i w ostatnim tygodniu - 38 km z jednym dniem przerwy. W każdym treningu ostatnie 3 km przebiegałem szybciej, w planowanym tempie maratonu.

Do Dębna wyruszyłem wraz z całą rodziną równo o godzinie 5. Po drodze zaczęło padać, więc zapowiadało się nieciekawie. Na miejsce przybyliśmy gdzieś przed 8. Weryfikacja, "badania lekarskie", odbiór numeru startowego, suwenirów (proporczyk, koszulka, foldery reklamowe) i chipa, to już zwykła rutyna. Szybko więc uwinąłem się z tym. Mogłem teraz pogadać ze znajomymi i zareklamować trochę mój serwis internetowy. Kilkadziesiąt minut przed startem przebrałem się, przypiąłem numery startowe (z przodu i z tyłu) i założyłem chipa. Ubrałem na to dres i potruchtałem w okolice startu. Organizatorzy zadbali o worki na ubrania i umieścili tam szatnię, gdzie zostawiało się te worki. Dobry pomysł i wygoda dla zawodników. Jeszcze trochę rozgrzewki i można już biec.

Start równo o godzinie 10.00. Pogoda niezła, tylko wiatr trochę mocny. Stanąłem za daleko i na pierwszych metrach musiałem "przebijać się" do przodu. Po kilkuset metrach złapałem swój równy rytm. Dogoniłem grupkę ze swoimi kolegami ze Świnoujścia - Piotrkiem Andrzejewski i Olkiem Borkowskim. 3 kilometr - 20.00, 5 kilometr - 20.07. Za szybko! Postanawiam trochę odpuścić. Biegnę teraz sam. 10 kilometr - 40.40. Równe tempo, swobodnie i luźno. Powoli dochodzę do kolegów, wspólnie z Robertem Kopcewiczem z Goleniowa. Będę z nim rywalizował aż do mety. Piję tylko czystą wodę na każdym punkcie odżywczym i w punktach odświeżania. Często, ale w małych ilościach. Zauważyłem przy tym, że idzie mi to lepiej niż innym. Zapamiętałem takie zdarzenie. Na którymś z punktów odżywczym byłem na końcu grupy, po nim nieoczekiwanie dla mnie - na początku. 15 kilometr - 1.01.00. Dogoniła nas inna grupka zawodników, więc jest nas więcej. Przed 21 kilometrem wszystko się jednak porozrywało. Ja z kolegami zostaliśmy w środku stawki. Półmetek - 1.26.42. Tuż po nim Olek i Robert pobiegli do przodu, Piotrek został z tyłu. Biegnę swoim równym tempem, sam albo w towarzystwie kilku biegaczy. Na 26 kilometrze biorę Power Gel, popijając sporą porcją wody. Ma to wystarczyć do końca. 30 km - 2.04.30. Dalej równe tempo, ale nogi coraz cięższe i pod wiatr. Przez długie kilometry biegnie za mną biegacz w żółtej koszulce, ale wreszcie odpuszcza. 40 km - 2.49.30. To powinno wystarczyć do złamania 3 godzin. Doganiam Roberta, który od dłuższego czasu biegł tuż przede mną. Na 500 metrów przed metą słyszę od niego "to koniec". Nie staram się finiszować i wygrać z nim, ponieważ wiem, że 3 godziny jest już złamane, a sił już niewiele. Na ostatnich metrach wyprzedza mnie jeszcze Piotrek. Wreszcie meta - czas 2.59.10. Po raz piewszy złamana trójka! Medal na szyję i wreszcie odpoczynek.

Siadam na ławeczce obok Andrzeja Burka ze Szczecina (biegł ze mną przez 10 początkowych kilometrów). Jest skonany, ale 3 godziny też złamał. Idę do szatni przebrać się. Spotykam tutaj Czarka Kowalskiego ze Szczecina, który z początku też biegł ze mną. Mówi, że sił wystarczyło do 30 kilometra i czas nie taki jak sobie zaplanował - tylko 3.14. Pytam się jak trenował. Odpowiada, że w drugim i trzecim tygodniu przed maratonem przebiegł 300 km. Mowię, że przebiegłem w tym czasie 250 km. To niesprawiedliwe - odpowiada. A ja na to - to sprawiedliwe. Nie chodzi o ilość, ale o odpowiednią ilość i równocześnie o jakość. Radzę mu na bazie tego trenigu pojechać na maraton do Wrocławia. Wreszcie idę do swoich. Żona pyta się - złamałeś 3 godziny? Odpowiadam tak. Nie wierzy mi. Dopiero gdy przyniosłem dyplom - uwierzyła.

Teraz trochę statystyki. Zająłem 70 miejsce na 434 kończących bieg (14 miejsce w kategorii M40). Do pokonania trasy maratonu w czasie 2.59.10 potrzebowałem 32688 kroków, zużywając przy tym 3180 kcal (odczyty z zegarka). Średnia długości kroku - 1,29 m. Średnia prędkość - 14,13 km/h. Średni czas - 4.15 min/km.

Idę jeszcze na posiłek. Grochówka, kiełbasa na ciepło i przede wszystkim specjalność Dębna - herbata z dużą ilością cytryny, postawiła mnie na nogi. Długie oczekiwanie na posiłek urozmaiciła rozmowa z Krzyśkiem Pieczyńskim ze Szczecina. Można teraz jechać z powrotem. Zahaczamy jeszcze o aquapark w Gryfinie i o 20.30 jesteśmy wreszcie w domu.

Na drugi i trzeci dzień zakwasy w nogach, więc zrobiłem przerwę w treningu. Ale od środy zaczynam trenować. Za tydzień znowu zmierzę się z Piotrkiem i Olkiem.

Napisał Jarek Kosoń