MÓJ TRZYNASTY MARATON

Trzynasty maraton postanowiłem pobiec w Trzynastym Maratonie Lęborskim. Nie jestem przesądny, ale zawsze coś może się zdarzyć. 16 maja biegałem w Półmaratonie Gryfa w Szczecinie. Ze względów zdrowotnych prawie nie trenowałem przed tym biegiem. Mimo to uzyskałem czas 1.35.57. 19 maja rozpocząłem bezpośrednie przygotowania do maratonu. Biegałem na swojej trasie, która ma około 10 kilometrów i dodatkowo na pętlach 2 kilometrowych. 19 maja przebiegłem swoją trasę w wolnym tempie. Nad drugi dzień trasa plus jedna pętla, na trzeci dzień trasa plus dwie pętle i tak do 25 maja, kiedy przebiegłem trasę plus 6 pętli (około 22 kilometrów). Z dnia na dzień czułem się coraz mocniejszy i zwiększałem tempo, nie zważając na to, że przybywało kilometrów. 26 maja wreszcie dzień przerwy. 27 maja - 1h 31min biegu, 28 maja - 39 minut biegu (w tym 2x5 minut szybkiego biegu).

29 maja (sobota) start w Dziwnowie. Biegałem w dwóch biegach - biegu rodzinny na 800 metrów z synkiem Marcinkiem i żoną Kasią i w biegu open na 1600 metrów. W biegu rodzinnym byłem 4 na 23 startujących. Jako rodzina zajęliśmy 4 miejsce i otrzymaliśmy puchar. W biegu open byłem piąty na 10 startujących, otrzymując dyplom. Czasy 2.51 i 6.08 nic mi nie mówią, ponieważ dystanse nie były dokładnie zmierzone.

30 maja przebiegłem pierwszy dłuższy dystans - 1 superokrążenie Kołczewo - Unin - Sierosław - Kołczewo (1.42) i jeszcze 30 minut. Razem 2h 12min, czyli gdzieś 26 kilometrów. 1 czerwca - dzień przerwy, 2 czerwca - 57min, 3 czerwca - 1h 32min, 4 czerwca -38min (10 i 5 min bardzo szybko), 5 czerwca - 31min.

6 czerwca (niedziela) startuję w biegu na 15 kilometrów Domacyno-Karlino. 5 kilometr - 19.35, 10 kilometr - 20.40, 15km - 1.02.44. Brakowało trochę szybkości i świeżości. Ale ten bieg miał być tylko sprawdzianem przed maratonem. Dwa lata temu, gdy w Lęborku uzyskałem 3h 11min w Karlinie miałem czas 1.01.35. Czyli można było przewidywać teraz czas 3.15. W biegu tym stanąłem na podium w kategorii, co było dla mnie wielkim zaskoczeniem.

Dzień przerwy i 8 czerwca przebiegłem 1h 1min a 9 czerwca 1h 6min. 10 czerwca to ostatni bardzo długi bieg. Było gorąco. W szybkim tempie przebiegłem trasę Kołczewo - Unin - Sierosław - Kołczewo (1.33) i jeszcze moją trasę 10-kilometrową. Razem 2h 26min, czyli gdzieś około 31 kilometrów. Długo nie mogłem dojść do siebie. Czyżbym przeholował? Okazało się że nie. Przeglądając zapiski zauważyłem, że przed poprzednim Maratonem Lęborskim biegałem przeważnie po południu. To był błąd, ponieważ maraton rozpoczyna się o 9.00. Teraz zwróciłem większą uwagę na ten szczegół i moje trenigi rozpoczynały się koło tej godziny. 11 czerwca -dzień przerwy, 12 czerwca - 59min, 13 czerwca - 1h 2min (2x10min bardzo szybko), 14 czerwca - 1h 29 min (końcówka bardzo szybko), 15 czerwca - dzień przerwy, 16 czerwca - 59min (końcówka bardzo szybko), 17 czerwca - 46min (10min i końcówka bardzo szybko), 18 czerwca - 39min (końcówka bardzo szybko). Dzień przed maratonem już bez treningu. Co kilka dni ćwiczyłem trochę ciężarkami. Ćwiczyłem też jogę. Tak przedstawiał się trening, dzięki któremu osiągnąłem niezłą formę.

19 czerwca wyjeżdżam swoim "maluchem" na maraton. Towarzyszy mi mój synek Marcinek i ojciec . Po 5 godzinach jesteśmy na miejscu. Jak zwykle zatrzymuję się u siostry, która mieszka w Lęborku. Wieczorem idę zapisać się do maratonu. Pada deszcz, więc ubrany w nieprzemakalną kurtkę powoli docieram do biura zawodów. Żeby tak jutro. Lubię deszcz podczas biegu. Po badaniach lekarskich, i wpłaceniu wpisowego otrzymuję numer startowy i suveniry. Idę spać gdzieś o 23. I tak nie mogę jak zwykle przed maratonem spać.

20 czerwca - niedziela. Wstaję przed sódmą. Kubek herbaty i dwie kromki chleba z margaryną i miodem, to mój sprawdzony posiłek przed biegiem. Zawsze jadłem minimum 3 godziny przed startem (taki mam organizm), teraz 2 godziny mogło być za krótko. Jednak wszystko obyło się bez sensacji żołądkowych. Jeszcze kilka bardzo ważnych spraw, które wstydliwie pominę milczeniem i mogę ubierać się. Koszulka i spodenki ASICS, skarpetki bezmarkowe, ale wypróbowane w bojach, buty New Balance. Jak ważny jest sprzęt każdy maratończyk wie. Pół godziny przed startem wychodzę z domu i biegiem udaję się na miejsce startu. Kilka minut rozgrzewki, przywitanie się z kolegami i już jestem gotowy do startu.

Start o godzinie 9.00. Ruszam ostrożnie, lecz nie za wolno. Forma jest przecież niezła. Biegnę dłuższy czas przed większą grupą. Kilka osób wyprzedza mnie. Wreszcie jest ktoś kto biegnie moim tempem. Rozmawiamy sobie przez dłuższy czas. Dowiaduję się, że jest nauczycielem z Lęborka, ale w tym roku wiele nie trenował. Biegliśmy razem gdzieś do półmetka. Potem zostawiłem go z tyłu i przybiegł 7 minut za mną. Co pięć kilometrów jest punkt odżywczy, gdzie robię kilka łyków izostaru i polewam się wodą. Kilometr po punktach odżywczych są punkty odświeżania, gdzie są gąbki z wodą. Tutaj też korzystam z nich. Pogoda niezbyt dla mnie sprzyjająca - słońce, wiatr. Temperatura jednak znośna a wiaterek chłodzi mile. Na 10 kilometrze dochodzi nas mocna grupa. Mówią, że biegną na 3 godziny. Przez dłuższy czas trzymamy się nich, ale w końcu odpuszczamy. Na półmetku mam czas 1.32.52. Jest dobrze. Do 30 kilometra utrzymuję tempo. Nikt przez ten czas mnie nie wyprzedził. Po 30 kilometrach zwalniam tempo. Nie można szaleć. Przecież jeszcze daleko do mety. Mój cel to 35 kilometr. Bez trudu go osiągam. Wyprzedziło mnie kilku biegaczy. Następny cel - 40 kilometr. Dłużyło się niesamowicie, chociaż nie było tragedii. Na 40 kilometrze był ostatni punkt odżywczy. Pierwszy raz zatrzymałem się na chwilę (na poprzednich punktach nie przerywałem biegu). Łyknąłem sporo wody, polałem się i z trudem ruszyłem na ostatnie, najcięższe kilometry. Kilkaset metrów przed metą dołączył do mnie mój synek. Meta, medal i czas 3.19.03.

Myślałem, że będzie trochę lepiej (na 30 kilometrze - 3.10, na 35 kilometrze - 3.15), ale i tak wynik niezły. Wreszcie można odpocząć. Siadam na ławeczce blisko mety. Patrzę jak przybiegają kolejni biegacze, których nazwiska dobrze znam z rankingów. Przez kilka godzin jak zwykle nie mogę ani pić ani jeść. Wreszcie wszystko dochodzi do normy. Na drugi dzień czuję się wyśmienicie. We wtorek wyjeżdżamy do domu. Przerwsze półgodzinne rozbieganie w czwartek. Drugi trening w piątek. W sobotę startuję w Międzyzdrojach w biegu na 5 kilometrów. Biegnie mi się świetnie. Wokół biegacze, którym już dawno nie mogłem dotrzymać kroku. Tuż przed metą zabrakło jednak trochę sił i kilku kolegów z którymi mam porachunki dopadło mnie. Czas 18.39.

Napisał Jarek Kosoń