JAK ZOSTAŁEM ULTRAMARATOŃCZYKIEM

Od dawna planowałem przebiec coś więcej niż maraton. Gdy dowiedziałem się, że 24 maja 2003 roku odbędzie się w Koszalinie "Bieg 12-sto Godzinny" od razu zdecydowałem, że wezmę w nim udział. Miałem jednak pewien dylemat. Rok ten przeznaczyłem na trenowanie do biegów krótszych, co nie wykluczało startów w maratonach. W kwietniu i w maju miałem prestiżowe starty na dystansach do 10 kilometrów. Druga więc decyzja - startuję bez specjalnego przygotowania. Wybiegając wprzód, taki system przygotowania sprawił, że starczyło mi sił "tylko" na 50 kilometrów. Moje kilometraże: styczeń - 165 km, luty - 173 km, marzec - 150 km, kwiecień - 115 km, maj (przed biegiem) - 116 km. Jest to dla mnie niewiele. W poprzednim roku zdarzały się miesiące w których pokonywałem ponad 300 kilometrów. 1 maja pojechałem na rekonesans do Koszalina. Wzięłem tam udział w "I Biegu Wenedów", który odbył się w tym samym miejscu co planowany bieg. Sukcesu nie odniosłem. Na dystansie 10 kilometrów zdobyłem 24 miejsce na 64 startujących z czasem 39.23. Zacząłem jednak zbyt szybko: 1km - 3,28, 5km - 19.02. Jeszcze 17 maja miałem start w Świnoujściu na dystansie 9,5 km, do którego specjalnie się przygotowywałem. Na drugi dzień mogłem wreszcie pomyśleć o moim biegu. Przebiegłem swobodnie 1,5 godziny, dzień przerwy, w takim samym tempie 2 godziny, w następnym dniu 1 godzina i dwa dni przerwy. Podaję w godzinach, ponieważ zazwyczaj trenuję mierząc czas biegu, przeliczając to później na kilometry. Aby sprawdzić swoją formę biegam 3 lub 5 kilometrów (odmierzyłem na szosie). Takie sprawdziany mówią mi co mogę zdziałać na zawodach. Niestety daleko mi do szczytowej formy (15km - 55.59, półmaraton - 1.22.39). Bezpośrednie przygotowania to też dieta makaronowa, którą stosowałem przez kilka dni.

Spakowanie nie zajęło mi wiele czasu. Do jedzenia i picia - woda, izostar, batoniki, banany. Do ubrania po dwie pary spodenek i koszulek, dwie pary butów, trzy pary skarpetek, czapka z daszkiem. Po spakowaniu się wyjeżdżam w przedzień biegu o godzinie 21.00 moim małym fiatem. W połowie trasy droga zablokowana przez wypadek. Jest możliwość objazdu drogą leśną. Myślę - nigdy w życiu. Jednak po pewnym czasie decyduję się pojechać. Prawdziwe safari. Myślałem, że już utknę, ponieważ w pewnym miejscu były tak duże koleiny, że podwozie ocierało o ziemię. Do Koszalina dojechałem po północy i postawiłem mój samochód blisko stadionu, na którym miał się odbyć bieg. Przespacerowałem się trochę i w samochodzie położyłem się spać. To moje odkrycie - w małym fiacie, po rozłożeniu fotela można z powodzeniem się wyspać prawie jak w normalnym łóżku. Znając siebie wiedziałem jednak że nie usnę, i nie myliłem się. O drugiej w nocy zjadłem "śniadanie", a o piątej podjechałem pod stadion. Nikogo jeszcze nie było. Jako drugi przyszedł późniejszy zwycięzca biegu Wojtek Pismenko, a potem przybyli organizatorzy. Przebrałem się, przygotowałem izostar i zapisałem się do biegu. Przypadł mi numer 71. Potrzebne rzeczy zaniosłem na stadion i położyłem blisko bieżni, gdzie przygotowane były dla nas miejsca do siedzenia. Do biegu zgłosiło się 7 śmiałków.

Start o godzinie 6.05

1 godzina biegu

Biegłem swobodnie, ale jak później się okazało nieco za szybko. Utrzymywałem się na trzeciej pozycji. Bieg odbywał się na pętli 1-kilometrowej. Początek na bieżni, później alejką wokół stadionu, obiegnięcie bieżni i powrót na punkt startu. Po 45 minutach dwa łyki izostaru.

2 godzina biegu

Coraz cieplej, wychodzi słońce. Zaczynam polewać się wodą. Po 90 minutach trzy łyki izostaru, a potem izostar co pół godziny. Dalej jestem na trzeciej pozycji. Liderzy biegną za mocno, co nie przeszkodziło im uzyskać 1 i 3 miejsca.

3 godzina biegu

Coraz cieplej. Coraz więcej wody wylewam na siebie. Kontynuuję bieg bez odpoczynku. Pierwsza planowana przerwa - po pokonaniu maratonu.

4 godzina biegu

Maraton pokonuję w 3.29. Wreszcie krótka przerwa. Odpoczywam siedząc i leżąc. Spożywam pierwszy batonik. Planuję następną przerwę na 50 kilometrze.

5 godzina biegu

Po 4 godzinach i 23 minutach pokonuję 50 kilometrów. To już koniec sił i koniec biegu. Ale nie po to przyjechałem, żeby rezygnować. Po dłuższym odpoczynku (5-10 minut?) zbieram się jakoś. Nie mam jednak sił. Przetruchtałem na "drewnianych nogach" 100 metrów na stadionie, i dalej nie mogę. Nie poddaję się jednak. Przechodzę do marszu. Przychodzi mi do głowy pomysł - na stadionie będę truchtać, pozostałą część drogi iść. Z początku było to trudne, ale z biegiem czasu nabierałem sił i dotrwałem tym sposobem do końca biegu. 1 kilometr zaliczałem w 8 - 10 minut. Po każdych 5 kilometrach robiłem przerwę, zdejmowałem buty, posilałem się.

6 godzina biegu

Dalej kontynuuję "bieg". Coraz upalniej. Prawdziwa droga przez mękę. Wyprzedzają mnie kolejni zawodnicy. Po każym kilometrze wylewam na siebie "kubeł wody". Na trasie biegu tłoczno. Równocześnie z naszym biegiem odbywa się impreza "Bieg Wokół Europy", gdzie startujący mają pokonać w sumie 10 tysięcy kilometrów. Mijam 55 kilometr i robię odpoczynek.

7 godzina biegu

Mijam 60 kilometr. Coraz lepiej się czuję. Izostaru już nie mogę pić - mdli mnie po nim. Cały zapas oddaję kolegom. Zrobiły mi się dwa odciski na palcach lewej nogi. Jeden naprawdę duży. Nie odczuwałem ich jednak za bardzo. Buty i skarpetki miałem mokre od ciągłego polewania, ale to mi wcale nie przeszkadzało. Buty zresztą były "wybiegane" - około 4 tysięcy kilometrów, o numer większe, z dodatkową "wentylacją".

8 godzina biegu

Wszyscy bez wyjątku mają dość. Temeratura jak w piecu, słońce pali niemiłosiernie. Biegacze to jednak twardzi ludzie. Wszyscy kontynuują "bieg" moim sposobem - trochę marszu, trochę biegu. Do końca biegu różnice kilometrowe między biegaczami prawie nie zmieniły się, a zwycięzca uzyskał "tylko" 107 km. Mijam 70 kilometr.

9 godzina biegu

Samopoczucie coraz lepsze. Coraz krótsze przerwy po każdych 5 kilometrach. Mijam 75 kilometr.

10 godzina biegu

Pojawiła się szansa na uzyskanie 90 kilometrów. Z tego względu postanowiłem zrobić następna przerwę po 8 kilometrach. Pokonuję 80 kilometr.

11 godzina biegu

Nareszcie 83 kilometr i jakże potrzebny odpoczynek.

12 godzina biegu

Coraz większe zmęczenie, ale czuję się dobrze. Na 15 minut przed zakończeniem biegu uzyskuję 90 kilometrów. Dystans na stadionie pokonuję marszem i dopiero 50 metrów przed metą biegnę. Podnoszę ręce w geście zwycięstwa i w ten sposób kończę bieg.


Po zakończeniu biegu czuję, że żołądek "przestał pracować". To nie nowina dla mnie. Dopiero po 4 godzinach, już domu, mogłem wypić herbatę z cytryną. Pierwszy posiłek zjadłem dopiero następnego dnia.


Wyniki:
1Wojciech PismenkoAgnes-Pamet Świdwin107 km
2Piotr PaduchAdriana Kosowizna Kijewo Królewskie105 km
3Ryszard ZaborskiTKKF Przylesie Koszalin102 km
4Grzegorz NiwińskiTupot Ustka101 km
5Andrzej ŻukowskiTKKF Przylesie Koszalin100 km
6Jarosław KosońKB Jogging Świnoujście90 km
7Zbigniew WaloTKKF Przylesie Koszalin45 km

Przyszedł czas na nagrody. Wszyscy dostali puchary lub statuetki, dyplomy, a pierwsza trójka nagrody rzeczowe w postaci namiotów. Mnie dostała się piękna statuetka biegacza. Organizatorzy zrobili błąd na dyplomie w moim nazwisku, ale po kilku dniach przesłali dobry dyplom pocztą. Mam więc dwa dyplomy.

Impreza przeprowadzona była wzorowo. Dziękuję organizatorom za możliwość uczestniczenia. Planuję już start za rok. Trzeba przecież pokonać magiczne 100 kilometrów.



Dla mnie to jeszcze nie koniec przygody. Muszę się jeszcze dostać do domu. Ale tu niespodzianka. Jeszcze pół godziny odpoczynku i mogę jechać. Sam nie wiedziałem, że mój organizm tak szybko się regeneruje. Dojechałem do domu bez większych problemów.

Tego dnia startował też mój synek Marcin. W "Biegu o Puchar Burmistrza Wolina" zajął trzecie miejsce w kategorii przedszkolaków, otrzymując dyplom i medal. To też mój sukces, ponieważ "trenuję" go trochę.

Czułem przebiegnięty dystans. Najbardziej zakwaszona była przednia część ud. Z tego powodu ciężko było mi wstawać i siadać. Bez pomocy rąk było to niemożliwe.

Planuję po trzech dniach odpoczynku wznowić treningi, ponieważ już za tydzień następny start - w Świnoujściu na 10 kilometrów.

Napisał Jarek Kosoń